Moja przygoda z końmi
Były już psy i szczury, więc czas na konie. Jestem teraz bardzo podekscytowana, ponieważ wczoraj po raz pierwszy galopowałam. Ale po kolei.
Moja przygoda z jeździectwem zaczęła się, gdy miałam jakieś 6-7 lat. Byłam na tyle mała, że nie do końca pamiętam jak to wtedy było. Wiem, ze chciałam jeździć, więc rodzice mnie zapisali na jazdę w stadninie w Cielu, małej miejscowości kilkanaście kilometrów od naszego domu. Jeździłam tam na kucyku Buni, razem z moją przyjaciółką i starszym bratem, którzy jeździli na zmianę na kucu Nakarze. Ja tego nie pamiętam, ale ponoć kompletnie się do tego nie nadawałam, koń robił co chciał. Brat, który nigdy nie nalegał na jazdy, radził sobie dużo lepiej. Z tej stadniny mam ciekawe wspomnienie: gdy tata zapisywał mnie na jazdę, poszłam z nim. Właścicielka stała akurat z wyrośniętym źrebakiem, który po jakimś czasie... nadepnął mi na nogę. Miałam potem stłuczone palce.
Moje pierwsze zdjęcie na Buni, gdy zaczęłam jeździć |
To jest mój brat gdy zaczął jeździć, ale nie pamiętam tego konia... |
Ja na Buni, po kilku miesiącach jazdy |
Moja przyjaciółka na Buni i brat, którego konia znowu nie pamiętam, ale to nie jest Nakar |
Nie pamiętam dlaczego, ale rodzice zmienili stajnię na pobliską, w tej samej miejscowości. Uczyłam się tam u pani Elizy, nie pamiętam nawet na jakim koniu. Chodziłam wtedy do 2 lub 3 klasy podstawówki, więc miałam 7-8 lat. Tu też po jakimś czasie przestałam jeździć.
Kolejnym moim doświadczeniem były półkolonie jeździeckie. One odbywały się w jeszcze innej stajni, a ja byłam kilka lat starsza. To było chyba pomiędzy 5 i 6 klasą podstawówki. Mama, zapisując mnie tam, powiedziała, że jestem jeszcze na etapie jeżdżenia na lonży, czyli długiej linie, na której jeździ się wokół trzymającego ją instruktora. Na tych półkoloniach było dużo młodszych dzieci, które już jeździły bez lonży i było mi głupio... Poza tym na początku dostałam tam do jeżdżenia konia Dakara. Był to super ułożony koń, którego niestety wynajęto kiedyś na 1 dzień do Myślęcinka, do wożenia małych dzieci w kółko. Przez to dostał narowów i mi brykał, aż w końcu z niego spadłam. Zaczęłam się go bać. To jest niedopuszczalne, koń od razu to wyczuwa. Dostałam więc innego konia - Jatę. Ona z kolei nie do końca słuchała się jeźdźca. Kiedy zostałam zwolniona z lonży i jeździłam w zastępie pod koniec półkolonii ciągle zostawała w tyle, a potem dużo szybciej doganiała, co też nie było przyjemne. Jeździłam też tam na Ksantii, dużym kucu, na którym jeździły inne osoby na zajęciach. Była też Kafejka, bułany kucyk, ale na nią chyba nie wsiadałam. Półkolonie zostały zakończone mini torem przeszkód, który każdy z obozowiczów przejeżdżał i dostawał za to punkty, oraz czymś dla jeźdźca, czyli rzutem podkowami do wiadra z kilku metrów. Tor nie poszedł mi najlepiej, chociaż jechałam na Ksantii, ale z rzutów miałam najwyższy wynik. Dobrze to wspominam.
Na tym niestety zakończyła się moja przygoda z jeździectwem na dłuższy czas. W między czasie dostałam Oziego, nawiązałam z nim głęboką relację. Potem pojawiła się Viva, która też nauczyła mnie wielu rzeczy.
Chodząc z psami jednak często mijałam osoby jeżdżące na koniach. Miałam dużą ochotę też tak pojeździć, zobaczyć te moje lasy z innej perspektywy... Do tego oczywiście czekała by mnie długo droga, nawet gdybym wtedy już jeździła. Jednak nie ma co narzekać, tylko wziąć sprawy we własne ręce. Zrobić ten pierwszy krok. Kilka lat temu pani Eliza przeniosła swoją stajnię z zamieszkałej części Kobylarni, czyli miejscowości w której mieszkam, na łąki. Teraz mogę tam dojechać w 3 minuty rowerem. Pojawiła się okazja.
Napisałam więc niedawno do pani Elizy na facebooku i szybko dostałam odpowiedź, że mam przyjść na zajęcia w najbliższą sobotę na 10. Wypadało to na 11 listopada (2017 roku). Do pierwszej jazdy dostałam konia weterana, kilkunastoletnią gniadą Stonkę. Ma ona ciągłe wahania nastrojów, często też jest zła. Poza tym wie jak sobie poradzić z niedoświadczonym jeźdźcem. Nie szło mi najlepiej, ciągle się spinałam, ale pierwsza jazda zazwyczaj tak wygląda. Na 2 jeździe uczyłam się rozluźniać na Stonce. Potem niestety, albo na szczęście, bo przyniosło mi spore korzyści, było szkolenie na hali i wylądowałam na myszatym koniku polskim Ponczku na lążowniku. Te zajęcia prowadziła Julka, czyli dziewczyna, która dopiero kończy technikum, ale jeździ od wielu lat i ma dość duże doświadczenie. Na tym koniku jeździło mi się dużo łatwiej, bez problemu złapałam rytm. Kolejne zajęcia miałam na Ponczku w hali, uczyłam się sterować koniem bez lonży. Te ćwiczenia przyniosły efekty, bo na moich 5 zajęciach znowu jechałam na Stonce, już bez lonży na hali i dobrze sobie radziłam, chociaż nie tak jak na kucyku. Uznałam z trenerką, że najpierw porządnie nauczę się jeździć na łatwiejszym koniu, a dopiero wtedy zwiększę poziom trudności. Także wczoraj znowu jechałam na Ponczku i tak dobrze sobie radziłam, że pani Eliza zaproponowała mi, żebym pogalopowała. Koń był rozgrzany po poprzedniej jeździe, a inna dziewczyna, bardziej zaawansowana, galopowała na swoim koniu w innej części hali, co bardzo mnie fascynowało. Czekałam na ten moment, chociaż nie wiedziałam że przyjdzie on tak szybko. Najpierw w kłusie przećwiczyłam dosiad do galopu, aż instruktorka powiedziała, ze mogę już spróbować. To było naprawdę wspaniałe! Różniło się od innych chodów i chociaż trwało to krótko to nie mogę się doczekać kolejnego razu. I chociaż przy galopie nie spadłam, to na tym treningu mi się to zdarzyło, po raz pierwszy w tym roku. Stępowałam konia, który był już mocno zmęczony na koniec treningu, trwało to długo, zaczęłam więc myśleć o niebieskich migdałach. W pewnym momencie, gdy przejeżdżałam obok bramy, coś się za nią stało, chyba ktoś krzyknął. Ponczek się spłoszył, a ja odruchowo z niego zeskoczyłam, bo już chciał uciekać brykając. Nie wiem nawet jak i kiedy to się stało, w 1 momencie siedziałam sobie spokojnie na koniu a w kolejnym trzymałam wyrywającego się konia za wodze. Bowiem nie puściłam ich, nawet bacik ciągle trzymałam. Uspokoiłam konia i wsiadłam z powrotem, ale i tak się liczy jako spadnięcie :) Ta lekcja była bardzo emocjonująca, a to dopiero moja 6 w tej stajni.
![]() |
Padoki w stajni pani Elizy, zdjęcie sprzed kilku tygodni |
Dostałam propozycję obozu końskiego na ferie, ale niestety mamy tam zaplanowany rodzinny wyjazd w Karkonosze, którego nie można odwołać. Nie udało mi się przekonać taty, żebym tylko ja nie jechała. Cóż, muszę czekać na wakacje, wtedy pewnie będzie więcej okazji.
Choć jazda konna to drogie hobby, szybko z niej nie zrezygnuję. Konie to wspaniałe zwierzęta, chociaż nie sądzę, żeby kiedykolwiek zastąpiły mi psy.
Komentarze
Prześlij komentarz